6 listopada 2012

03. Kolacja w przyjacielskim gronie


#RICARDO#

Pierwsze dni w Madrycie były dla mnie wyjątkowo trudne. Nowy klimat, nowy język, nowa kultura, koledzy, klub. Musiałem się zupełnie przekierunkować i zrezygnować z moich dotychczasowych przyzwyczajeń. Na szczęście spotkałem super ludzi, którzy wyciągnęli do mnie pomocną dłoń. Przede wszystkim kapitan mojej nowej drużyny – Raul. Zawsze słyszałem o nim wiele dobrego, spotkaliśmy się parę razy, ale tylko na boisku, stojąc do siebie w opozycji, nigdy nie pokusiliśmy się o żadną prywatną konwersację. Teraz, kiedy jestem w Realu, mam na to i czas, i ochotę. Raul zachowywał się jak prawdziwy przywódca. Bez mrugnięcia okiem wprowadził mnie we wszystkie sprawy, pomógł w aklimatyzacji, dzięki czemu nie czułem się jak intruz, a jak ktoś naprawdę potrzebny. To było szalenie miłe.
Mój reprezentacyjny kolega – Marcelo, również okazał się super gościem. Wiedziałem to już od dłuższego czasu, ale zgrupowania, które zdarzają się raz na miesiąc, czy dwa miesiące, nie są tym samym co codzienne spotkania i wspólna praca na przestrzeni lat.
Marcelo wykazał się wspaniałą postawą i zaprosił wszystkich nowych zawodników na kolację. Wśród gości znaleźli się m.in. Alvaro Arbeloa, Cristiano Ronaldo, Raul Albiol, Lass, Xabi Alonso, Esteban Granero czy Karim Benzema. Spotkaliśmy się w małej, uroczej knajpce, która przywykła już do zawodników Realu. Obsługa i stali klienci doskonale wiedzieli, że jest to ulubione miejsce tutejszych piłkarzy, dlatego na nikim nasza obecność nie robiła wrażenia.
- Fajnie, że możemy się spotkać – powiedział Xabi, upijając łyk wody. – Początki są trudne.
- Zwłaszcza dla młodych zawodników.
- Dokładnie. Ale każdy z nas ma już pewnie doświadczenie. Czy dla któregoś z was to pierwszy transfer?
- Dla mnie pierwszy w seniorskiej karierze – odparł Karim. – Wcześniej grałem w Lyonie. Wychowałem się w ich szkółce, a potem przeszedłem do pierwszej drużyny. Teraz jestem tutaj.
- A ja wracam na stare śmiecie – zaśmiał się Granero. – Wychowywałem się w Madrycie, grałem w Castilli. Potem dwa lata spędziłem w Getafe, a teraz znów wracam do domu.
Każdy opowiedział swoją historię. Słuchałem ich z wielkim zainteresowaniem, gdyż każdy miał coś ciekawego do powiedzenia. Perypetie moich klubowych kolegów były niezwykle ciekawe. Jedni wracali z wypożyczeń, drudzy znaleźli się w tak wielkim klubie po raz pierwszy. Przyjeżdżali z Anglii, Francji, Hiszpanii… Ja byłem z Włoch. Jako jedyny.
- A ty, Ricardo? – zapytał Cristiano.
- Po prostu Ricky – odparłem z uśmiechem. – Wychowałem się w Brazylii, uczyłem się gry w piłkę w młodzieżowych drużynach Sao Paulo. Z czasem przeszedłem do pierwszego składu. Odkryli mnie włodarze Milanu i ściągnęli mnie do Włoch w 2003 roku. Tyle – powiedziałem z lekkim uśmiechem.
- Jakie to wszystko jest proste, nie? – zaśmiał się Marcelo. – Ludzie sobie wyobrażają, że bycie piłkarzem to ciężki kawałek chleba, że dojście na szczyt jest bardzo trudne. A tu patrzcie, szkółka, przejście do seniorów, kilka dobrych meczy i jesteś w Mediolanie!
- I zdobywasz Złotą Piłkę – zauważył Cristiano.
Uśmiechnąłem się i spuściłem wzrok, gdyż mówienie o swoich sukcesach nieco mnie peszyło. To prawda, że zdobyłem to niezwykłe wyróżnienie ponad dwa lata temu. Było ono dla mnie bardzo ważne, zadedykowałem je Julii. Ale co mi po tej Piłce, skoro nie mam teraz z kim się z nią cieszyć.
- Ricky, coś ty taki nieśmiały!? – Alvaro poklepał mnie po ramieniu i spojrzał na pozostałych piłkarzy śmiejących się z mojego speszenia.
- Dajcie mu spokój – uspokoił towarzystwo Marcelo. – Jest nowy. Przyzwyczai się. A teraz wznieśmy toast za was i za waszą przygodę z Realem Madryt. – Brazylijczyk wzniósł do góry swój kufel z piwem. Pozostali piłkarze wzięli z niego przykład i zanosząc się śmiechem, stukali swoje szklanki, jedna o drugą, rozlewając wokoło złocisty trunek.
Nowi koledzy byli bardzo fajni, ale odniosłem wrażenie, że większość z nich to typowi piłkarze. Bogaci, szastający pieniędzmi, popisujący się i szpanujący drogimi samochodami, markowymi ubraniami, ekskluzywnymi zegarkami. Ja byłam zupełnie inny. Było mi nieco głupio, bo przyszedłem na kolację w zwykłej koszuli z sieciówki, na nadgarstku miałem zegarek, który dostałem od dziadka. Był stary i często stawał, ale miał dla mnie wartość sentymentalną, dlatego tak ciężko było mi się z nim rozstać.
Sympatią od razu zapałałem do Xabiego Alonso. Był podobny do mnie. Nie lubił głośnych imprez, wolał spędzić czas w kawiarni, w towarzystwie małżonki i kilku najbliższych przyjaciół. Zabierał synka do parku, na place zabaw. Nie robił codziennych zakupów u Louisa Vuittona, szanował pieniądze i chętnie dzielił się nimi z potrzebującymi. Od razu poczułem, że nadajemy na tych samych falach, dlatego postanowiłem się go trzymać. Był miły i sympatyczny, w dodatku mądry i inteligentny. Spędzanie z nim czasu było przyjemnością.
- Przyjechałeś do Madrytu sam? – zapytał, wkładając do ust kawałek serowego placka.
- Tak. Moi rodzice mieszkają w Brazylii. Wszystkich przyjaciół pozostawiłem w Mediolanie. Nie znam tutaj nikogo prócz was.
- Rozumiem. Ja jestem z San Sebastian i rzadko bywałem w stolicy, ale na szczęście jest Iker, Sergio, teraz doszli jeszcze Alvaro i Albiol, więc mam kilku kumpli. A co z twoją dziewczyną, narzeczoną, żoną?
- Nie mam – odparłem smutno, spuszczając głowę. Xabi najwidoczniej wyczuł mój smutek i zmieszanie. Poklepał mnie po ramieniu, zapewne myśląc, że mam za sobą bolesne rozstanie. Po chwili powiedział.
- Musisz mnie koniecznie odwiedzić. Moja żona, Nagore, bardzo się ucieszy. Uwielbia gotować, a im więcej osób może nakarmić tym bardziej się cieszy. Znajdziesz czas?
- Na pewno – odparłem z uśmiechem. – Byłoby miło.
- Daj znać. Zapisz sobie mój numer telefonu – rzekł, wyjmując swoją komórkę i dyktując mi numer. – Zawsze będziesz u nas mile widziany.
- Dzięki.
Minuty mijały. Wszyscy coraz lepiej czuliśmy się w swoim towarzystwie. Zauważyłem, że większość nowych zawodników to rozgadani żartownisie, którzy kochają śmiech i dobrą zabawę. Ja i Xabi byliśmy wyjątkami, ale także lubiliśmy dobre towarzystwo. Bawiłem się świetnie, głównie dzięki ciepłemu przyjęciu. Wysłuchałem kilkudziesięciu niesamowitych historii, które pewnie miały niewiele wspólnego z rzeczywistością. Słuchałem opowieści o niezwykłych meczach, które dały zwycięstwa, poznałem sekrety z szatni innych europejskich zespołów. Były to naprawdę zabawne anegdoty. Po całym lokalu roznosił się nasz śmiech, a ja poczułem, że po raz pierwszy od śmierci Julii, śmieję się szczerze i radośnie. Czyżby terapia pod tytułem: „Madryt” zaczynała działać?
- O, proszę! A co wam tak wesoło? – Za plecami Marcelo stanęła blondynka, która robiła mi zdjęcia kilka dni temu. Oparła się na jego ramionach i przyglądała się naszym czerwonym od gorąca i alkoholu twarzom. – Nie wiedziałam, że też tutaj będziecie. Co świętujecie?
- Zaprosiłem nowych kolegów na kolację – odparł Marcelo. – Żeby się lepiej poznali.
- No to widzę, że integracja przebiega pomyślnie – zaśmiała się, spoglądając na puste szklanki po drinkach i piwach. – A prezes i trener wiedzą, że tak sobie folgujecie?
- Nie wiedzą i mają się nie dowiedzieć. – Pogroził jej palcem z uśmiechem, a dziewczyna przysięgła z ręką na sercu, że nikomu o niczym nie powie. – Karim, a ty wiesz, że z rana mamy zdjęcia? Lepiej, żebyś nie wyglądał jutro na „wczorajszego”, dobra? Bo obawiam się, że nawet retusz ci nie pomoże.
- Mała, nie pyskuj! – zażartował.
- A ty co tutaj robisz? Śledzisz nas? – zapytał Marcelo.
- Nie. Byłam z przyjaciółmi na kolacji. Siedzieliśmy tam – powiedziała, wskazując na pusty stolik w drugiej części lokalu. – Moja przyjaciółka się zaręczyła i musieliśmy to oblać. Dobra, chłopaki, ja spadam, bo czekają na mnie na zewnątrz. Do jutra.
- Cześć – odpowiedzieliśmy chórem i odprowadziliśmy wzrokiem dziewczynę do drzwi.
- Drodzy koledzy, to była Oliwia, nasza pani fotograf. Współpracuje z klubem od zeszłego roku. Będziecie ją często widywać, bo jest na prawie każdym treningu, na zgrupowaniach, meczach. Prowadzi oficjalną stronę internetową Realu i wszystkie konta na portalach społecznościowych.
- Wolna? – zapytał Cristiano, zanosząc się śmiechem.
- Nie wiem.
- Nie ważne, i tak nie jest w moim typie. Jest taka… zwykła.
- Jest po prostu normalną dziewczyną – rzekł Marcelo. – W każdym razie, przyzwyczajajcie się do jej towarzystwa. Nie będzie wam trudno, bo to naprawdę fajna i ciepła osoba. Przekonacie się sami.


Wydaje mi się, że przyjazd do Madrytu wcale nie był takim głupim pomysłem. Jestem pewien, że poparłabyś moją decyzję, Julio. Zresztą, gdybyś żyła pewnie bym się tutaj nie znalazł. Dobrze mi było we Włoszech, z Tobą, z Twoim ojcem i moimi kolegami z Milanu. Niemniej jednak cieszę się, że tu jestem, bo czuję, że wyjdzie mi to na dobre.

Żałuję jedynie, że nie możesz tu być. Madryt by Ci się spodobał, lubisz klimatyczne i romantyczne miejsca. A tutaj tak właśnie jest. Postaram się cieszyć tym, co dał mi los. Obiecałem sobie, że szybko zintegruję się z drużyną, a dzisiejsza kolacja była tego dowodem. Zmiany wychodzą mi na dobre, Julio.

Jedno mnie tylko martwi. Odkąd tutaj jestem, jakby bardziej czuję Twoją obecność. Chcesz mi coś przez to powiedzieć? Chcesz mnie przed czymś ostrzec? Daj mi jakiś wyraźny znak, jeśli jestem w niebezpieczeństwie.

__________
Zauważyłam, że Victor Wam się spodobał. Postaram się, aby było go więcej, a tymczasem perspektywa Ricardo :)

8 komentarzy:

  1. To dobrze,że Ricardo odnajduje się w nowym klubie .Mam nadzieje,że nie stanie mu się nic złego....

    OdpowiedzUsuń
  2. O, to skoro Oliwka jest fotografką Realu i prowadzi ich stronę to szanse na spotkania z Kaką są dwa razy większe! Fajnie, że załapał kontakt z Xabim. *.* Będzie dużo Xabiego, co jest samo w sobie fajne. Ale ten wpis Ricardo trochę mnie zaintrygował...

    Tak, tak, chcę więcej Victora. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że Kaka jakoś odżyje w Realu, że powoli na nowo zacznie cieszyć się życiem. Trzymam za niego kciuki, aby wszystko powoli w jego życiu wróciło do normy, wiem że mu nie będzie łatwo, ale to się uda. I ma kolegów, którzy za jakiś czas mogą stać się jego prawdziwymi przyjaciółmi, na których będzie mógł polegać.
    To ja czekam na kolejny:*

    OdpowiedzUsuń
  4. podoba mi się ten rozdział, tym bardziej, że tak fajnie opisałaś zespół Realu Madryt! nowe miejsce pozytywnie wpływa na nowego zawodnika. Kaka śmieje się, załapał dobry kontakt z spokojnym Xabim. na pewno dzięki niemu Ricardo poczuje się jeszcze lepiej w drużynie. nie będzie spędzał samotnie wolnych dni, bo może wpaść do Alonso! to super, że Olivia tak często przebywa na stadionie! Kaka na pewno kiedyś zwróci na nią szczególną uwagę. czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
    pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Fanatstyczny rozdział,wspaniale,że Kaka zakumplował się najbardziej z Xabim. Końcówka strasznie mnie rozkleiła nie mam pojęcia czemu;p Dawaj szybko nn
    Pozdrawiam
    Celu$ka

    OdpowiedzUsuń
  6. Cieszę się, że Ricardo znalazł kogoś podobnego do siebie, bo przyjaciel w nowym miejscu, to prawdziwy skarb. Mam nadzieje, że w Madrycie znów będzie szczęśliwy :) Czekam na nowość!

    OdpowiedzUsuń
  7. Faktycznie, operacja Madryt przebiega coraz lepiej, Ricardo coraz lepiej się tutaj aklimatyzuje, coraz częściej się uśmiecha, zawarł nawet nowe znajomości i to nie byle jakie. :D Martwi mnie jednak to, że czuje obecność Julii. Niby nie ma nic w tym złego, bo dobrze jest czuć obecność kogoś, kogo się kocha, nawet jeśli tej osoby już między nami nie ma. Jednak nie wiem, czy "obecność" Julii chce go ostrzec przed dziewczyną, która wciąż pojawia się w jego towarzystwie i z tego co widzimy, pojawiać będzie, czy też raczej przed tym, jak jego przygoda w Realu może się skończyć. Chyba, że tego wątku nie chcesz poruszać. Zresztą, nie dopytuję, sama się wszystkiego po czasie dowiem. ;DD
    [http://rok-w-raju.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  8. Miło, że Ricardo został tak dobrze przyjęty przez kolegów z Madrytu. Mam nadzieję, że nowi przyjaciele oraz piłka pomogą pozbierać mu się po stracie ukochanej. A Marcelo to wspaniały kumpel i dobry duch drużyny :)

    OdpowiedzUsuń